Kenia, kraj dla wielu z nas tajemniczy, nieodkryty, inny – stał się dla mnie na 8 dni domem z dala od domu. Miałam okazję na własne oczy zobaczyć jak zmiany klimatu wpływają na życie Kenijczyków oraz z jakimi przeszkodami muszą się oni mierzyć każdego dnia.
Temat wody, a raczej jej niedoboru to temat szeroko nam znany. Wody w tej części Afryki brakuje, przez co mieszkańcy zmuszeni są pokonywać niewyobrażalne odległości do najbliższych źródeł wody, jakiejkolwiek wody, nie tylko wody pitnej. Kolejna kwestia, którą byłam najbardziej zaskoczona to proces deforestacji, który miał miejsce w okresie kolonizacji, a z jego skutkami Kenijczycy walczą do dziś. Te dwa czynniki oraz towarzysząca temu migracja najbardziej doskwierają Kenijczykom i Kenijkom.
W Kenii prowadzone są na szeroką skalę akcje zalesiania terenów. Pierwszego dnia wybraliśmy się do Lasu Karura. Jest to las miejski, który w latach 90. ubiegłego wieku miał zostać w dużej części wycięty i zamieniony na osiedla mieszkaniowe i hotele. Potajemnie las został podzielony między inwestorów, było to bezpośrednio podyktowane bliskością ciągle rozwijającego się miasta i perspektywą stworzenia strefy generującej duże dochody. Dzięki akcji ekologów oraz Wangari Maathai, liderce Ruchu Zielonego Pasa i laureatce Pokojowej Nagrody Nobla, przeprowadzono szeroko nagłośnioną kampanię na rzecz ochrony lasu. Wycinka lasu doprowadziła do protestów polityków, ekologów i studentów. Powstała również inicjatywa kobiet, które postanowiły sadzić drzewa w pobliżu lasu. Ich działania spotkały się z brutalnym odzewem, aktywistki zostały zaatakowane, a kilka z nich w wyniku obrażeń trafiło do szpitala.
Mimo tego, mieszkańcy nie poddali się i walczyli dalej, w rezultacie czego mogliśmy odwiedzić las. Las, który dzięki działaniom podjętym przez społeczeństwo jest schronieniem dla wielu gatunków zwierząt. Przed wejściem zostały nam sprawdzone torby, czy aby na pewno nie wnosimy czegoś, co mogłoby spowodować pożar. Papierosy, zapalniczki, zapałki a nawet plastikowe butelki to artykuły zabronione. Warto wspomnieć, że nie tylko w lesie, ale w całej Kenii jest całkowity zakaz plastikowych reklamówek, a ich posiadanie wiąże się z karą grzywny bądź pozbawienia wolności. Na terenie lasu rozstawione są tablice wskazujące poziom zagrożenia pożarowego. Akcje zalesiania są o tyle utrudnione, że brakuje wody, która jest potrzebna do hodowli sadzonek, które później jako drzewa będą tę wodę magazynować. Czyli błędne koło…
Z Nairobi, stolicy Kenii, w której mieści się las Karura, przemieściliśmy się do Molo, regionu Nakuru, gdzie spotkaliśmy się ze społecznością Ogiek. Ogiek dosłownie oznacza opiekuna roślin i zwierząt. Społeczność ta mieszkała w lesie Mau, niestety w momencie wylesiania została zmuszona przez rząd kenijski do opuszczenia swoich domów. Po latach walki z rządem społeczność postanowiła skierować swoją sprawę do Międzynarodowego Trybunału Karnego w Tanzanii. Po latach rozpraw orzeczono, że las należy do społeczności Ogiek, w związku z czym rząd Kenii powinien wprowadzić w życie postulaty społeczności, niestety do dziś nic się nie zmieniło. Mieszkańcy wspólnoty, jak sami mówią, chcą odzyskać swoją ziemię. Ze społecznością Ogiek spotykaliśmy się dwukrotnie, w dwóch różnych częściach Kenii, Naroku i Nakuru. W Naroku mieliśmy możliwość zobaczenia jak las, o który walczą, wygląda. Zielone łąki, las – to wszystko wyglądało tak zwyczajnie, bardzo przypominało mi Polskę, nie Kenię, którą widzieliśmy przez te wszystkie poprzednie dni. Tam też powiedziano nam, że pora deszczowa powinna zacząć się 2 tygodnie temu, niestety żaden deszcz nie spadł.
Następnym przystankiem na naszej trasie było Baringo. W czasie rozmowy z pracownikami przetwórni miodu Rabai dowiedziałam się, że w regionie ostatni deszcz spadł w czerwcu 2021 roku, czyli 10 miesięcy temu. Dwukrotnie upewniałam się, czy aby na pewno zrozumiałam dobrze. 10 miesięcy bez opadów deszczu! W międzyczasie występowały kilkuminutowe mżawki, ale przy temperaturze 28 stopni w zimie nie można mówić, że tego typu opady coś wnoszą. Z kolei w wyższych partiach dochodzi do obfitych opadów, które zalewają tereny położone niżej. Przez powodzie ludność zmuszona jest do migracji w inne części kraju, ponieważ ich domy nie nadają się do zamieszkania. Woda sięga tam powyżej metra. Kiedy powodzie ustają mieszkańcy zazwyczaj wracają do swoich domów. Apele o budowę tamy, aby magazynować wodę i nie doprowadzać do tego typu sytuacji są przez mieszkańców regionu wystosowywane od wielu lat, niestety rząd Kenijski nie robi w tym kierunku nic.
Susza w regionie na tyle daje się we znaki, że zwierzęta hodowlane takie jak krowy i kozy, które są najbardziej popularne w Kenii, są niedożywione i nie dają mleka. Mieszkańcy sami mają problem z pożywieniem i wodą, oczywistym więc jest, że w pierwszej kolejności dbają o siebie i swoje rodziny, aby zapewnić im minimalną porcję jedzenia i picia w ciągu dnia, a dopiero później o zwierzęta. Zapytani o dostęp do wody, powiedzieli, że jest ona łatwo dostępna i mogą ją kupić w sklepie. Pokazało nam to jak różne definicje łatwego dostępu do wody mamy. Najbliższa rzeka lub jezioro które zapewniało wodę wątpliwej jakości oddalone był o ponad godzinę piechotą. Woda butelkowana dostępna w sklepach zawsze miała plastikową zawleczkę na zakrętce, co potwierdzało, że jest ona niezanieczyszczona i zdatna do picia.
Wspomniałam już o temperaturze 28 stopni, ponieważ właśnie tyle wskazywały termometry kiedy tam byliśmy. Temperatura odczuwalna jednak była zdecydowanie wyższa, do tego stopnia, że pojawiał się komunikat na naszych telefonach o ich przegrzaniu. Bardzo mała ilość drzew sprawiała, że nie było cienia, który mógłby nas osłonić. Prosto stamtąd pojechaliśmy na lunch do kolejnej społeczności. W czasie rozmowy dowiedzieliśmy się, że ze względu na suszę, a co za tym idzie brak możliwości uprawy roślin, musieli podjąć decyzję o redukcji posiłków z trzech do jednego w ciągu dnia. Posiłek jedzą wieczorem, żeby jak sami powiedzieli – nie iść głodnymi spać. Dotyczy to wszystkich – dzieci, młodzieży, osób starszych, pracujących – wszystkich.
Rozmawialiśmy również z kobietą, której historia wywarła na nas spore wrażenie. Wraz z mężem mieszkała ona w innej części Kenii, jednak nasilony proces migracji ludności spowodował, że w obawie o swoje życie musieli zmienić miejsce zamieszkania. Napływ nowych grup społecznych spowodował napięcia w regionie, w którym dostęp do wody i pożywienia już był mocno ograniczony. Nasiliło to walki o pożywienie, plony, wodę a nawet zwierzęta hodowlane, które kradziono sobie nawzajem. Doszło do sytuacji, w której mąż kobiety, której domostwo odwiedziliśmy, ledwo uszedł z życiem. Wtedy właśnie podjęli decyzję, by uciec w miejsce, które będzie ich nowym domem, ponieważ ten, który do tej pory mieli nie zapewniał im już bezpieczeństwa. Po osiedleniu się w regionie Baringo zaczęli uprawiać świnie, a następnie wprowadzili produkcję biogazu, dzięki czemu ich gospodarstwo domowe stało się samowystarczalne. Źródło najbliższej wody oddalone było o niemal dwie godziny piechotą. Nie mniej jednak, jak sami powiedzieli, czują się tam bezpiecznie, niestety nie wiedzą jak długo, ponieważ proces migracji jest tam tak dynamiczny, że w każdej chwili w okolicy mogą pojawić się nowe grupy społeczne.
W drodze do hotelu widzieliśmy słone jezioro Bogoria, które jest domem dla tysięcy flamingów i alg morskich. Zasolenie wody wynosi ponad 35 promili, ale jego stężenie zmienia się w zależności od pory – suchej bądź deszczowej. Z powodu tak wysokiego zasolenia w jeziorze nie ma ryb, płazów czy ssaków. W akwenie znajdują się źródła termalne, których temperatura sięga nawet 98,5 stopnia. Obecnie wody w jeziorze ubywa, a gleba wokół jest tak zdegradowana, że rośliny nie mają szans na przetrwanie. Mieliśmy również możliwość pływać łódkami po jeziorze Baringo. Jest to jezioro słodkie, którego lustro wody każdego dnia podnosi się o 2,5cm, w związku z czym napłynęło już 7 metrów wody a w konsekwencji ponad 5 tys. mieszkańców zmuszonych zostało do migracji, ponieważ ich gospodarstwa domowe zostały zalane i nie nadają się do życia. Szkoły, hotele, domy – to wszystko widzieliśmy pod wodą, która ciągle napływa. Zwierzęta, takie jak żyrafy, które widzieliśmy na jednej z wysp jeziora również musiały zostać przesiedlone, ponieważ wyspa, na której wcześniej mieszkały, znalazła się pod wodą. Woda z jeziora zasila okoliczne wioski i jest jednym z nielicznych źródeł wody pitnej w regionie, ryby z jeziora zapewniają pożywienie, ale mieszkańcy sami mówią, że ryb jak na razie nie brakuje, ale nie są wstanie przewidzieć na jak długo wystarczy ich dla wszystkich. W bliskim otoczeniu mieszkańców w jeziorze żyją krokodyle i hipopotamy.
Odwiedzając Kenie nie mogliśmy pominąć wizyty w Narodowym Parku Nakuru, gdzie mogliśmy zobaczyć jak dzikie zwierzęta, takie jak lwy, bawoły, nosorożce, flamingi, zebry i wiele innych żyją w swoich naturalnych warunkach. Jezioro leżące w parku jest słone, przez co zwierzęta nie mają bezpośredniego dostępu do wody pitnej. Poziom wody różni się w zależności od pory roku, a roślinność w bliskim otoczeniu jest zniszczona, przez słoną wodę, która notorycznie zalewa teren, w porze suchej odparowuje i zasala glebę. W związku z brakiem wody zwierzęta są niedożywione. Co jakiś czas było widać szkielety i czuć charakterystyczny zapach padliny. Nie mniej jednak było to wspaniałe doświadczenie. Zobaczenie na własne oczy trzech z pięciu zwierząt wielkiej piątki Afryki jak również pozostałych zwierząt w ich naturalnym środowisku i możliwość ich obserwacji to doświadczenie wyjątkowe. Świadomość braku ludzkiej interwencji dodawał temu jeszcze większego uroku.
Po lunchu, jak zwykle, mieliśmy możliwość rozmowy z mieszkańcami. I wtedy właśnie zostało zadanie mi pytanie: „Co my, jako Kenijczycy powinniśmy zrobić, żeby powstrzymać zmiany klimatu i ocalić nasz kraj?” To pytanie mam w głowie każdego dnia. Zapytana wprost zaniemówiłam, bo co mądrego powiedzieć komuś, kto nie ma wpływu na to co dzieje się z jego domem? Mieszkańcy Kenii, i nie tylko, są tak naprawdę ofiarami działań i wyborów, które są podejmowane w Europie, Ameryce czy Chinach. To, że nas to nie dotyka na taką skalę, to dowód tego, w jak uprzywilejowanych regionach świata żyjemy.
Pod koniec pobytu spotkaliśmy się z przedstawicielami Unii Europejskiej w Kenii, z którymi mogliśmy omówić nasz wyjazd, przedstawić naszą perspektywę oraz wysłuchać ich spostrzeżeń i propozycji rozwiązań na zaprezentowane przez nas problemy.
Wyprawa do Kenii uświadomiła mi rzeczy, które miałam już gdzieś z tyłu głowy wcześniej, jednak doświadczenie tego, z czym mierzą się Kenijczycy na własnej skórze to zupełnie inna kwestia. Dlatego właśnie tak ciężko walczyć o zmiany, jeśli bezpośrednie skutki przemian klimatycznych nas nie dotykają. Brak dostępu do wody to codzienność Kenijczyków. W czasie tego wyjazdu musieliśmy pamiętać, aby nawet przy tak prostej czynności jak mycie zębów nie płukać ust wodą z kranu, tylko z butelki, ponieważ nie byłoby to dla nas zdrowe. W jednym z hoteli, w których spaliśmy, woda w kranie była słona. W innym woda pod prysznicem nie leciała, dlatego trzeba było myć się wodą z butelek.
Przemyślenia z jakimi wróciłam z Kenii?
Nasze wybory i decyzje nie wpływają tylko na nas, a wszystko sprowadza się do tego, żeby podjąć świadomy wybór. To nasze najmniejsze decyzje, które z naszej perspektywy są błahe i nic nie wnoszą, mogą być początkiem wielkiej zmiany. Moim życiowym mottem jest „Jeśli nie teraz, to kiedy? Jeśli nie ja, to kto?” Kierując się nim każdy z nas powinien podjąć działanie w walce o lepsze jutro nie tylko dla nas samych, ale również dla ludzi, których historie miałam okazję wysłuchać i miliona tych, których historie nie zostały jeszcze wysłuchane.
Żyjemy w regionie bardzo uprzywilejowanym. Każdy z nas powinien wiedzieć, że czysta woda płynąca z kranu, za każdym razem, kiedy się go odkręci, jest luksusem i czymś nieosiągalnym w innych częściach świata. Musimy pamiętać, jakie mamy szczęście, nie musząc martwić się każdego dnia, czy będzie nam dane zjeść posiłek.
Taka zmiana perspektywy pozwala poznać siebie z innej strony, sama podróż zmienia człowieka, a wysłuchanie wszystkich tych historii zostaje w pamięci. Nigdy nie spojrzy się na pewne rzeczy, dylematy czy problemy w ten sam sposób mając z tyłu głowy to co zobaczyło się w Kenii. Obciążenie emocjonalne z jakim musiałam tam się zmierzyć było niewyobrażalne, wszystkie łzy i cięższe chwile były tego warte. Przed wyjazdem żartowałam, że wrócę jako inny człowiek i właśnie tak się stało.
Autorka: Kamila Ciszewska